Wrzesień 2022. 7 dni, 1250km jazdy rowerem.
Planowanie
Skąd pomysł akurat na taką trasę? Miejsce startu, Wrocław, ma oczywisty powód: Wyruszyłem z domu. Palcem po mapie szukałem punktu docelowego gdzie dojechałbym w około tydzień czasu oraz skąd mógłbym wrócić tanio samolotem. Wybór padł na lotnisko Treviso obok Wenecji.
Plan powrotu samolotem musiał uwzględnić kwestię bezpiecznego spakowania roweru do nadania go jako bagaż. Kontaktowałem się z wieloma lokalnymi sklepami rowerowymi oraz miejscami zajmującymi się nadawaniem przesyłek, ale nikt w Treviso nie był w stanie zaoferować mi pudła, w które mógłbym bezpiecznie spakować mój pojazd. Prostym rozwiązaniem stało się wysłanie mojej lotniczej rowerowej walizki z Wrocławia do Treviso kurierem DPD. Walizka jest na tyle duża, że wiezienie jej na rowerze jest wyzwaniem tylko na bardzo krótkie dystanse. Dlatego za miejsce docelowe do jej wysyłki wybrałem lokalizację blisko lotniska – camping, na którym też spałem ostatniej nocy przed wylotem.
Planowanie podróży zacząłem wiele tygodni wcześniej. Zbierałem informacje o swojej wydolności, sprawdzałem wiele wariantów trasy, ceny noclegów, uzupełniałem braki wyposażenia oraz odbywałem pierwsze jazdy testowe z bagażami. Dzięki temu, że jeżdżę z pomiarem mocy w korbie, miałem dużą ilość danych o sobie, która pozwoliła mi na oszacowanie bezpiecznej dla mojego organizmu dziennej porcji dystansu oraz intensywności. W zależności od wariantu trasy miałem wstępnie zaplanowane 7 lub 8 dni jazdy. Na każdy dzień przypadało średnio 175 kilometrów.
Noclegi bookowałem z jednodniowym wyprzedzeniem, aby nie ryzykować utraty kosztów gdybym gdzieś po drodze utknął. Wyjątkiem był zabookowany kilka tygodni wcześniej Wiedeń, gdzie miałem upolowany w promocji całkowicie darmowy nocleg w hotelu Ibis Budget. Każdy kolejny dzień trasy planowałem wg. lokalizacji kolejnego noclegu. Starałem się wybierać jak najtańsze opcje ze śniadaniem, z daleka od droższych skupisk turystycznych. Śniadania zazwyczaj mają formę samoobsługową, dzięki czemu mogłem przyjąć jak największą dawkę porannych kalorii będących paliwem do jazdy rowerem. Najdroższy nocleg wyniósł mnie 60 EUR, a za wszystkie 7 nocy zapłaciłem 240 EUR, średnio 35 EUR za dobę. Teoretycznie może udałoby się obniżyć ten koszt śpiąc na polach namiotowych, ale biorąc pod uwagę brak śniadań, mogłoby wyjść kosztowo na to samo. W Alpach nocne temperatury spadały już w okolice bliskie zeru, więc noclegi w ciepłych miejscach były dodatkowym plusem.
Wybór trasy oraz nawigacja:
Jest wiele narzędzi do planowania tras rowerowych. Ze względu na istotę infrastruktury drogowej dostępnej dla rowerów, uwarunkowania takie jak rodzaj nawierzchni, profil wysokościowy trasy, nie wystarczy tylko Google Maps. Przy tak długiej podróży niezbędne dla mnie jest dedykowane urządzenie nawigacyjne niezależne od telefonu. W moim przypadku jest to Garmin 530 na którego niedawno przesiadłem się z modelu 830. Zaletą 530 w porównaniu z 830 jest obecność przycisków do obsługi funkcji urządzenia. Trasy planowałem przy pomocy bezpłatnego serwisu https://brouter.m11n.de/ – z tej strony zapisywałem pliki GPX na każdy kolejny dzień i za pomocą aplikacji Garmin Connect eksportowałem trasę do urządzenia. Strona “brouter” wyznacza różne trasy w zależności od wybranych ustawień. Eksperymentowanie pomiędzy profilami dla rowerów szosowych i trekkingowych okazało się być bardzo skuteczne w praktyce. Kiedy nie byłem pewny wariantu na dany dzień, wgrywałem dwie alternatywne trasy aby w razie problemów zmienić wyznaczony wariant. W samym Garminie nie używam opcji automatycznej zmiany trasy w momencie zjazdu z wyznaczonej trasy. Jest mi łatwiej widzieć, że nie jadę wyznaczoną trasą i robiąc odpowiedni zoom out widzę w jaki sposób mogę do niej wrócić jadąc przez jakiś czas “objazdem”.
Dziennik podróży
Dzień 1 (sobota): Wrocław – Międzylesie
https://www.strava.com/activities/7824481290
Pierwszego dnia, zagadując się w domu z ukochaną żoną i dziećmi, wyjechałem później niż powinienem. Do miejsca noclegowego w Różance niedaleko Międzylesia dojechałem dopiero po godzinie 22:00 pokonując ostatnie 3 godziny w ciemności. Był to świetny test bojowy dla sprzętu, oświetlenia oraz ubrania, ponieważ jazda odbywała się w niskiej temperaturze i deszczu. Kolejne dni wg. prognoz miały być cieplejsze oraz mniej deszczowe. Przetrwanie tego pierwszego dnia bez problemów dało mi spokój ducha na resztę podróży.
Dzień 2 (niedziela): Międzylesie – Brno
https://www.strava.com/activities/7830113635
Minęła pierwsza noc tego wyjazdu. Ze względu na późny przyjazd do miejsca noclegowego, wystartowałem nieco później niż powinienem. Po odpowiedniej ilości snu, spakowaniu się i przygotowaniu wszystkiego do kolejnego etapu podróży była godzina 10:41. Chłodny, wietrzny i częściowo deszczowy dzień był bezproblemowy i bardzo satysfakcjonujący. Pierwsza wielodniowa podróż rowerem w życiu była dla mnie niewiadomą pod wieloma względami. Ten dzień zawierał największą sumę przewyższeń z całej wyprawy: 1428m rowerowej wspinaczki z 15kg dodatkowego obciążenia. Jak się okazało, tak dociążony rower nie tylko wymaga wyższej mocy pedałowania na podjazdach do utrzymania tej samej prędkości, ale też wymusza nieco inną pracę nóg. Kwestię samej mocy można łatwo wyliczyć i otrzymać informację o ile wolniej będziemy się poruszać przy tej samej mocy pedałowania przy różnych stopniach nachylenia terenu. To czego nie widać w kalkulacji, to kwestia tzw. “dead zone” (martwej strefy) pedałowania. Jest to moment obrotu korbą, kiedy stopy rowerzysty znajdują się w pionowej osi względem siebie. Przez ten ułamek sekundy siła pedałowania jest bliska zeru i rower wtedy przez krótki ułamek sekundy zwalnia: Im bardziej stromy podjazd oraz im większa masa roweru, tym silniejsze jest to zjawisko. Nasza podświadomość kompensuje to mocniejszym “depnięciem” chwilę później. Czułem, że moje nogi są obciążane odrobinę inaczej i mimo pilnowania niskiej mocy pedałowania, czułem nieznany element w tym jak pracują moje nogi. Trudno jest mi to opisać inaczej niż po prostu nieco inny rodzaj obciążenia. Ostatnia godzina jazdy w całkowitej ciemności na przedmieściach Brna uświadomiła mi jak ważne jest planowanie podróży w taki sposób, aby nie tracić porannego czasu światła dziennego. Istotą podróży rowerem są nieustannie zmieniające się widoki i poznawanie nowych okolic, a po zmroku widoczność ograniczała się tylko do skrawka oświetlonej przede mną drogi. Właściciel pensjonatu uprzejmie zaczekał na mnie poza oficjalnymi godzinami kwaterowania, otworzył też nieczynną już kuchnię i zrobił mi kolację, abym nie musiał jeździć w poszukiwaniu jedzenia.
Dzień 3 (poniedziałek): Brno – Vienna
https://www.strava.com/activities/7834240283
Profil wysokościowy tego etapu zapowiadał lżejszą jazdę z mniejszą ilością podjazdów. Choć zupełnie nie czułem fizycznego zmęczenia, pojawił się ból lewego kolana: Stan zapalny przyczepu pasma biodrowo-piszczelowego, który towarzyszył mi już do końca podróży. Problem ten znałem z przeszłości. Pierwszy raz doświadczyłem bólu ITBS (zespołu pasma biodrowo piszczelowego) około 8 lat wcześniej, kiedy przez kilka dni biegałem na półzgiętym kolanie trzymając rowerek dziecięcy uczącego się wtedy jeździć synka. Od tamtego czasu problem regularnie powracał przy pieszych wycieczkach w góry, ujawniając się przy stromych zejściach. Co ciekawe, odkąd zacząłem jeździć rowerem w 2020 roku, problem ITBS zniknął. Tak jak początkowo rower pomógł w wyleczeniu nawracającego stanu zapalnego, tak teraz nowy rodzaj obciążenia ponownie, po kilku latach spokoju, wywołał znajomy ból.
Czeski odcinek podróży na południe od Brna składał się z wielu kilometrów bardzo dobrej jakości asfaltowych dróg rowerowych. To był pierwszy raz w trakcie tego wyjazdu, kiedy wymyśliłem podział , na dwa typy dróg rowerowych: Projektowane przez rowerzystów dla rowerzystów, aby mogli jeździć komfortowo, daleko i bezpiecznie oraz drogi rowerowe projektowane dla “dobra” kierowców – tylko w celu prawnego wymuszania pozbycia się rowerów z dróg dla samochodów, paskudnej jakości, z krawężnikami, dziurami, piaskiem i błotem. Czeskie podejście do infrastruktury dla kolarstwa zdecydowanie należy do tej pierwszej, pozytywnej kategorii.
Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów w Austrii to były wspaniałe lokalne drogi asfaltowe. Znikomy ruch samochodów oraz wynikający z zakazów całkowity brak pojazdów ciężarowych. Bliżej Wiednia pojawiły się asfaltowe dedykowane drogi rowerowe. Już wtedy zachwyciłem się łatwością poruszania się rowerem w Austrii, choć najbardziej pozytywne zaskoczenia czekały mnie jeszcze w kolejnych dniach.
Dojazd do centrum Wiednia był tak cudownym zakończeniem dnia, z pięknym zachodem słońca po przeciwnej stronie Dunaju, że gdybym tego dnia zakończył podróż, byłaby już wtedy najwspanialszą przygodą rowerową jakiej doświadczyłem w życiu.
Dzień 4 (wtorek): Vienna – Perg
https://www.strava.com/activities/7840100819
Ponad 90% dystansu tego dnia odbyła się na asfaltowych trasach rowerowych biegnących wzdłuż Dunaju. Przepiękna bajkowa sceneria. Najmniej górzysty etap wyprawy zapowiadał się początkowo jako najlżejszy, ale w tym przypadku trudność pokonywania podjazdów została zastąpiona całodniowym silnym wiatrem czołowym z porywami przekraczającymi 40km/h. Ten element uczynił dzień czwarty najwolniejszym: Moja średnia prędkość wyniosła 18.5km/h. W tym przypadku korzyści wynikające z mojej aerodynamicznej konfiguracji bagażu, bez wystających bocznych elementów, były ogromne. Urozmaiceniem dnia była też spora ilość przelotnych deszczy oraz ostatnia godzina jazdy w całkowitej ciemności przez las, miejscami tuż przy samym brzegu rzeki. Momentami nie miałem pewności czy wjeżdżam w głęboką kałużę, czy może już jestem w rzece.
Ogólnie cały dzień był przepiękny. Nie wiedziałem, że będzie aż tak niesamowicie. Jechałem z nastawieniem, że dopiero w Alpach pojawią się niesamowite widoki, a tutaj czekała na mnie taka wspaniała niespodzianka. Ten odcinek mogę polecić każdemu, nawet rodzinom z małymi dziećmi. Płaskie trasy rowerowe wzdłuż Dunaju ciągną się przez setki kilometrów na bardzo dobrej jakości nawierzchni asfaltowej.
Dzień 5 (środa): Perg – Faistenau
https://www.strava.com/activities/7845947927
Moja trasa z Pergu do Faistenau została wyznaczona przez bardzo przyjaźnie wyglądający górski pensjonat “Schierl” https://goo.gl/maps/BsYBoSbazWk6w5VcA gdzie za nocleg ze śniadaniem zapłaciłem wspomniane wcześniej 60 EUR. Tuż przed miejscem docelowym miałem do pokonania dwuipółkilometrowy podjazd o średnim nachyleniu ponad 6%, co w połączeniu z ciężkim zestawem z bagażami oraz bolącym kolanem było niełatwym wyzwaniem, szczególnie na koniec wielogodzinnej jazdy. Jazdę zakończyłem po zmroku w temperaturze 0C.
Widokowo dzień wyjątkowy, w trakcie którego coraz śmielej wyłaniały się przede mną częściowo zaśnieżone Alpy. W lokalnej restauracji zjadłem pyszną kolację oraz chlapnąłem dwa austriackie piweczka.
Dzień 6 (czwartek): Faistenau – Spittal an der Drau
https://www.strava.com/activities/7850835651
Start dnia w słonecznej pogodzie, najpierw kilka kilometrów alpejskiego krętego zjazdu, później długi łagodny podjazd przez większość dnia. Po południu strzeliła mi linka tylnej przerzutki. Wg. Google Maps byłem mniej więcej w połowie odległości pomiędzy dwoma serwisami rowerowymi odległymi od siebie około 20km. Zblokowałem przerzutkę w najlżejszej możliwej pozycji za pomocą śruby ograniczającej zakres jej pracy i wyruszyłem do serwisu, który była najbliżej mojej trasy. Okazało się, że jednak ani ja, ani serwisant, nie byliśmy w stanie wydłubać z manetki Shimano 105 urwanego krótkiego fragmentu linki. Polecili, abym cofnął się do drugiego serwisu, tego oddalonego o 20km w przeciwnym kierunku, który specjalizował się w rowerach szosowych. Zostawiłem w sklepie rowerowym wszystkie bagaże i lekkim rowerem szybko dojechałem do drugiego serwisu, gdzie w 10 minut za 20 EUR wymieniono mi linkę i na nowo wyregulowano perfekcyjnie przerzutkę. Oryginalny plan podróży tego dnia zakładał przejazd pociągiem przez tunel prowadzący przez bardzo wysokie pasmo Alp. Ze względu na stratę około dwóch godzin czasu wsiadłem w pociąg jadący przez ww. tunel nieco wcześniej. Rezultat czasowy był taki, że na stacji po drugiej stronie tunelu byłem jedynie godzinę później niż planowałem i bezproblemowo tylko z tradycyjną godzinką jazdy po zmroku dotarłem do pensjonatu w miejscowości Spittal an der Drau.
Dzień 7 (piątek): Spittal an der Drau – Treviso
https://www.strava.com/activities/7855916173
Ostatni dzień, najdłuższy dystans do pokonania. Udało mi się w końcu wyruszyć o świcie, ostatniego dnia! Moim celem było pole namiotowe w miejscowości Treviso obok Wenecji, gdzie znajduje się popularne malutkie lotnisko obsługujące loty Ryanair. Podobnie do dnia poprzedniego ten w całości był słoneczny. Włoski odcinek mojej trasy prowadził w dużej części trasami rowerowymi, które dawniej pełniły rolę alpejskich linii kolejowych. Piękne górskie widoki, dużo zieleni oraz szczyty gór pokryte białymi “czapkami” śniegu.
Powrót samolotem:
Wspominałem już na początku, że moja torba do lotniczego transportu roweru dotarła do Treviso kurierem DPD. Koszt nadania roweru w Ryanair wynosi 60 EUR. Moja torba to Scicon Aerocomfort Road 3. Zapewnia odpowiednią ochronę roweru przed upadkami i przerzucaniem z wózka na taśmę. Mój dwukołowy pojazd odbył w tej formie bezproblemowo kilkanaście lotów, kilka razy też podróżował w tej torbie w bagażniku samochodu, często przygnieciony innymi bagażami. Na tym wyjeździe po raz pierwszy dojechałem na lotnisko na rowerze, wioząc ww. torbę zwiniętą na plecach. Zapiąłem ją w specjalne szelki, których zastosowaniem jest transport futerału do… gitary akustycznej. Na lotnisku we Wrocławiu po złożeniu roweru torba znów trafiła na plecy i rowerem wróciłem z lotniska do domu.
Wyposażenie:
Canyon Endurace Al 7.0 Disc 2018
W mojej opinii perfekcyjny rower na wielodniowe wyprawy. Mam 42 lata, jeździłem już w życiu wieloma rodzajami rowerów, ale tylko na tym jestem w stanie z przyjemnością wytrzymać cały dzień jazdy.
Opony Panaracer Gravelking Slick 38c
Bezpieczna opcja. Najszersze jakie się mieszczą w moim rowerze (po zmianie przedniej przerzutki na nowszą generację Shimano 105, bo stara zabierała tylnej oponie więcej miejsca). Ale: Zauważyłem, że na wszelkiego rodzaju asfaltowych i betonowych nawierzchniach najlepszą przyczepność, szczególnie kiedy jest mokro, najlepszą przyczepność zapewniają mi opony, z którymi oryginalnie był mój rower: Continental Grand Prix 28c. Przy kolejnej wyprawie być może zaryzykuję jazdę właśnie na nich lub wypróbuję model Gatorskin 32c, który bazuje na tej samej mieszance gumy. 38c to overkill jak na moje potrzeby, łącznie z okazjonalnymi leśnymi ubitymi ścieżkami, a Panaracery choć są ok, nie trzymają się tak dobrze np. w trakcie awaryjnego hamowania na mokrym asfalcie.
Garmin Edge 530
Świetny model Garmina, który jest szczególnie użyteczny w deszczu oraz zimnej pogodzie: Nie ma ekranu dotykowego i jest w całości obsługiwany przyciskami. Moim pierwszym rowerowym komputerkiem był Wahoo Bolt z przyciskami, potem przesiadłem się na Garmina 830 z ekranem dotykowym i właśnie przycisków brakowało mi w nim najbardziej.
4iiii Power Meter: Jednostronny miernik prędkości w korbie.
Oświetlenie:
Tył: Bontrager Flare RT oraz Garmin RTL 515
Przód: Bontrager ION 200 RT oraz Magicshine Allty 800
Torby:
Tailfin Aeropack, Topeak Frontloader, Topeak Midloader, Topeak Fastfuel, Sport Arsenal 626